Moje pierwsze pierniczki

Postanowiłam dołączyć do “Festiwalu Pierniczków” zorganizowanego przez Maltę_79, choć jeszcze nigdy w życiu ich nie piekłam. Ale zawsze musi być ten pierwszy raz, prawda? Proszę jednak z góry o wyrozumiałość 😉 Wzorowałam się na przepisie podanym przez Dorotus, która z kolei zaczerpnęła go od Ptasi. Pierniczki wyszły smaczne (kilka sztuk już zjedzonych) i niesamowicie pachnące. Dość twardawe, zmiękną po kilku tygodniach w szczelnie zamkniętym pojemniku. Jak podaje Dorotus, bardzo długo i dobrze się przechowują. Wypada mi wierzyć na słowo i mieć nadzieję, że moje wytrwają do świąt.

Z przepisu wyszły mi prawie cztery pełne takie talerze, jak poniżej.

Składniki (cytuję za Dorotus, w nawiasach moje małe modyfikacje):

– 55 dag mąki + więcej do podsypywania (zużyłam mąki trochę więcej, ale nie potraię powiedzieć ile.. sypałam jej “na oko” )

– 30 dag miodu (użyłam mały słoiczek ok. 25 dag sztucznego miodu i dodałam 3 łyżki naturalnego)

– 10 dag cukru pudru

– 12 dag masła

– 1 jajko

– 2 łyżeczki sody oczyszczonej

– 60 g przyprawy do pierników (dałam mniej, 40 g czyli dwa opakowania)

– 2 łyżeczki kakao

Wykonanie:

Podgrzać miód. Wymieszać  go z  sypkimi składnikami oraz roztopionym masłem (miód radzi podgrzewać Ptasia, a masło rozpuszczać Dorotus; skorzystałam z obu porad i wyszło ciasto, które naprawdę fajnie się wyrabiało i wałkowało). Całość wyrobić  do momentu, aż ciasto będzie jednolite w przekroju. Gotowe ciasto wałkować na grubość około 2-3 mm, podsypując cały czas mąką (ja wałkowałam  na trochę większą grubość). Wykrawać pierniczki i układać je na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Piec w temperaturze 180 stopni przez około 8-10 minut (dłużej nie, bo będą mieć posmak goryczy).
Jeżeli pierniczki mają posiadać otwór na nitkę, robimy go przed pieczeniem (np. za pomocą wykałaczki). Gotowe pierniczki ostudzić i ozdobić według upodobania. Przechowywać w szczelnie zamkniętym pojemniku.

Ja swoje pierniczki lukrować będę dopiero przed samymi świętami, ale jedną partię ozdobiłam już teraz, żeby sprawdzić przepis na lukier. Ok, przyznam się, że to nie ja je lukrowałam, tylko mąż. I jestem pozytywnie zaskoczona jego zdolnościami i cierpliwością, bo mi nigdy nie starcza ochoty na taką zabawę. Jeśli tak samo postara się przed świętami, to będziemy mieć ładną choinkę w tym roku 🙂

Lukier:

– białko kurze

– cukier puder (dużo, nie powiem dokładnie ile, ale wydaje mi się, że zużyłam ok. 2 szklanek cukru pudru)

Białko roztrzepać mikserem z cukrem pudrem. Razem powinno tworzyć to gęstą, nierozlewającą się masę.

A oto efekt pracy mojego husbanda:

To moje trzy ulubione. Uśmiechnięta, pyzata twarz, “crazy star” oraz (wg mojego męża) Buka. Czy ktoś wie z jakiej bajki pochodzi Buka?

I jeszcze jeden pierniczek..Choinka, o której mąż powiedział, że jest za brzydka, żeby pojawić się na blogu. A ja tak nie uważam…więc zlitowałam się nad biedaczką. I oto ona: